domingo, 30 de janeiro de 2011


Brazylia zamyka slumsy

Aleksandra Szyłło
2010-09-22, ostatnia aktualizacja 2010-09-21 19:35

Nie poznałabyś teraz naszej faveli - pisze mój znajomy z Rio de Janeiro. Przed mistrzostwami świata w piłce nożnej w 2014 r. i igrzyskami olimpijskimi w 2016 r. Brazylia chce przemienić favele w normalne dzielnice.

Funkcjonariusze Policyjnych Oddziałów Pokojowych podczas pierwszego dnia  patrolowania faveli Morro Salgueiro w czerwcu br.

Favela Cantagalo, w której mieszka Sidney Tartaruga, jest jednym z dziewięciu brazylijskich slumsów wyznaczonych przez rząd do pilotażowego programu naprawy. Do końca roku ma ich być 40.

Największy problem jest w Rio de Janeiro, gdzie co szósty mieszkaniec miasta - czyli milion ludzi - mieszka w favelach. To w tym mieście odbędzie się olimpiada. - Planujemy, że do 2014 r. całe Rio znajdzie się pod kontrolą policji, natomiast do 2016 r. favele zostaną zintegrowane z resztą miasta - mówi ekonomista Ricardo Henriques, jedna z ważniejszych postaci w rządzie prezydenta Inacio Lula da Silva.
To Henriques wymyślił program "Stypendia rodzinne", który ma sprawić, że dzieci przestaną pracować i wrócą do szkół, a nawet przedszkoli, bo w Brazylii nierzadko pracują już czterolatki. Rodziny dostają pieniądze na każde dziecko, które zacznie chodzić do przedszkola i szkoły.

Teraz Henriques ma zmienić opanowane przez gangi narkotykowe favele w praworządne dzielnice. Plan rządu jest wielostopniowy, ale pierwszym i podstawowym etapem jest zaprowadzenie w faveli porządku przez specjalnie utworzone w tym celu oddziały policji UPP. Służą w nich głównie młodzi funkcjonariusze, którzy nie mają za sobą brutalnych pacyfikacji dzielnic biedy i nie są skorumpowani. W samym Rio z rąk policjanta ginie codziennie troje ludzi i często nie są to przestępcy. Nawet władze przyznają, że wiele faveli kontrolują policyjne "szwadrony śmierci" zaprowadzające tam swoje porządki.

Dlatego policjanci z UPP przechodzą specjalne szkolenia i są lepiej opłacani. - Sytuacja jest daleka od ideału, ale fakt, że policjanci zaczynają na co dzień posługiwać się gazem łzawiącym zamiast pistoletem, jest ważny - podkreśla socjolog Ignacio Cano, ekspert przestępczości miejskiej.

Gdy już ucichną strzelaniny między policją a wycofującymi się w inne miejsca bandytami (bo nikt nie ma złudzeń, że ci porzucają biznes narkotykowy), władze rozbudowują w faveli szkoły i ułatwiają dostęp do służby zdrowia. To wielkie wyzwanie, bo w dzielnicach biedy szkoły często działają tylko w teorii - zdarza się, że nauczyciele nie przychodzą na lekcje bo wolą zarabiać większe pieniądze w prywatnych placówkach. Dostęp do państwowej służby zdrowia też jest trudny - na przyjęcie do szpitala nierzadko trzeba czekać kilka dni.

- Nie ma już u nas pracujących dla mafii nieprzytomnych od kleju chłopaków z karabinami, za to bardzo rozwinęła się infrastruktura. Dostaliśmy windę panoramiczną na sam szczyt Cantagalo, połączoną ze stacją metra. Buduje się Muzeum Faveli, które ma zatrzymać pamięć o naszej wspólnocie i przyciągać turystów - opowiada mi Tartaruga, który zarabia jako nauczyciel w szkole sztuki walki capoeiry.

- Najlepszym dowodem na szybkość zachodzących zmian jest to, że ceny domów w Cantagalo ostatnio się podwoiły - dodaje Andreia Vieira, która przygotowuje się do ślubu. Na pytanie, czy chciałaby dziś wynieść się z Cantagalo, odpowiada, że nigdy nie przyszło jej to do głowy.

W favelach słychać też narzekania, bo gdy dzielnica normalnieje, mieszkańcy muszą nauczyć się płacić za usługi, z których dotychczas korzystali za darmo: prąd czy telewizję kablową. Dotychczas przewody na lewo instalowały gangi. - Mieszkamy tu od 70 lat w kompletnym zapomnieniu. Musimy uczyć ludzi wszystkiego od początku - mówi Jose Mario Hilario, przewodniczący związku mieszkańców z Santa Marta, pierwszej faveli objętej programem naprawy.

Bandyci organizowali też życie społeczne faveli. Określali reguły: na swoim terenie nie wolno kraść, kobiety są szanowane, mężczyźni nie wychodzą z domu w obcisłych plażowych slipach, tylko w luźnych szortach do kolan. Sponsorowali dzień dziecka, fundując wszystkim dzieciakom drobne prezenty. Każdy mieszkaniec mógł iść do nich na skargę, np. w sprawie przemocy w rodzinie. To był skuteczny straszak, ponieważ nikt nie chciał trafić pod taki "sąd".

Młodym ludziom brakuje też kultowych weekendowych dyskotek, które były organizowane i sponsorowane przez handlarzy narkotyków dla wszystkich mieszkańców faveli. Gangsterzy opłacali nawet słynnych didżejów. W zależności od wysokości tygodniowego utargu fundowali tanie wino czy piwo wszystkim gościom i sprzedawali narkotyki po promocyjnych cenach.

Teraz w ramach programu rządowego slumsy mają odwiedzać byli mieszkańcy, którzy dzięki parytetom dostali się na uniwersytety i pokończyli studia. To jednak nieliczna grupa. Większość mieszkańców faveli nie ma nawet podstawowego wykształcenia, dzieciaki rzucają szkołę po trzech klasach, potem nie mają szans na znalezienie przyzwoitej pracy. Teraz do rzeszy bezrobotnych dołączają jeszcze ci, którzy stracili zajęcie w biznesie narkotykowym.

Ricardo Henriques nie ma złudzeń: - Młodzi nie chcą wracać do szkół, bo nie wierzą w szkołę. Hołdują ikonom wojny: markowe adidasy, broń i śliczna dziewczyna. Oni nie widzieli faveli bez wojny i znają tylko wojnę. Wielkim wyzwaniem jest wdrożenie tych ludzi w normalne życie miasta.

Część byłych żołnierzy gangów przerzuciła się na kradzież, bo nie zakazują już tego narkotykowi bossowie pilnujący dawniej porządku na swoim terenie. - Nie mogę zostawić klapek na oknie, bo zaraz ukradną. Tak nigdy nie było - mówi dziennikarzom 43-letnia Gloria, mieszkanka faveli Santa Marta.

Są jednak tacy, którzy chcą rozpocząć nowe życie. - Sześć lat byłem w narkobiznesie. Nie zliczę, ile razy brałem udział w wymianie ognia z policją. Stałem obok mego kuzyna, gdy wykonywano na nim egzekucję - opowiada 22-letni Paulinho da Cacapava z Rio de Janeiro. - Wiem, że nie będę już zarabiał 600 reali tygodniowo [ok. 1 tys. zł], ale chcę z legalnej pracy utrzymywać moich dwóch synów.

Niektórzy zarabiają też, oprowadzając turystów po slumsach. To również pomysł rządu w ramach programu "Rio Top Tour", który jest reklamowany jako pokazywanie obcokrajowcom kultury biedniejszych części miasta. Amerykanie i Europejczycy wykupują za kilka dolarów wycieczki, ale zamiast pokazu tańca dzieci zdecydowanie bardziej wolą oglądać np. miejsca kaźni, w których gangsterzy torturowali swe ofiary.

Sceptycy pomysłów ekipy prezydenta Luli da Silvy podkreślają, że tak naprawdę nie chodzi o biednych, tylko o pokazanie światu podczas mundialu oraz olimpiady w Rio de Janeiro, że jedna z najszybciej rozwijających się gospodarek świata radzi sobie z problemem faveli.

Nawet władze nie łudzą się, że narkogangi znikają. One tylko przenoszą się o kilka kilometrów dalej, na obrzeża Rio. Tam sytuacja mieszkańców pogarsza się, ale tam nie sięga już wzrok międzynarodowych obserwatorów i raczej nie przyjadą tam turyści. Wielu mieszkańców slumsów boi się także, że po olimpiadzie do faveli znów wrócą gangi, bo wtedy nikogo nie będzie to obchodzić.

Gubernator Rio Sergio Cabral mówi: - Dalibyśmy radę zapewnić bezpieczeństwo w mieście, nawet gdyby olimpiada miała odbyć się za trzy miesiące. W takich sytuacjach mobilizacja jest ogromna. O wiele trudniejsze jest wprowadzenie trwałych, głębokich zmian, które na długi dystans zmienią jakość życia mieszkańców.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Nenhum comentário:

Postar um comentário